Przygotowania. Postanowiliśmy jechać we trzech, ja, mój syn oraz Leonid. Przygotowania rozpoczęły się latem 2015
r., teoretycznie było łatwiej tym razem, bo mieliśmy za sobą wyprawę do Maroka w 2011 r. oraz do Japonii przez
Mongolię w 2012 r., obie podróże w dwie osoby na jednej Hayabusie. Mieliśmy więc trochę sprzętu oraz bagaż
doświadczeń, znaliśmy nasze potrzeby oraz bardzo dobrze motocykl. Tym razem jednak dużo uwagi poświęciliśmy
minimalizacji ryzyka związanego z przebiciem opon w bezludnym terenie. Tak jak większość motocyklistów nigdy
samodzielnie nie zdejmowaliśmy łyżką opon, a możliwość przebicia opon ostrymi i twardymi kolcami w Senegalu jest
realna. Przeszliśmy wielogodzinne szkolenie ze zdejmowania kół, zdejmowania i zakładania opon łyżkami, oraz z
reperacji przebitych opon kołkami. Przygotowaliśmy też na wyjazd mnóstwo łatek, mając na uwadze doświadczenia
kolegi, któremu na tej trasie kiedyś łatek zabrakło. Kupiliśmy kompresory (jeden zapasowy) do pompowania kół i
testowaliśmy możliwość napompowania opony mało wydajną i nagrzewającą się szybko pompką w sytuacji, gdy
bezdętkowa opona może nieszczelnie przylegać do felgi. Testy wypadły pomyślnie. Na okoliczność trwałego
uszkodzenia opony zabraliśmy opony zapasowe oraz komplet dętek i zaworów, które miały być zastosowane w
oponach bezdętkowych. Dzięki wsparciu firmy Latex wszystkie motocykle zostały wyposażone jak zawsze w opony
Michelin, tym razem Pilot Road 4. W podróż zabraliśmy jeden komplet nowych opon Bridgestone. Motocykle pod
względem serwisowym zostały przygotowane przez Suzuki Motor Poland Sp z o.o. Dodatkowym ryzykiem była
sytuacja polityczna, która kładła się cieniem na całym wyjeździe. 13 listopada 2015 miały miejsce tragiczne zamachy
w Paryżu, a 10 dni przed wyjazdem 16 stycznia 2016 dwoje Australijczyków porwano stosunkowo niedaleko celu
wyprawy, w Burkina Faso, gdzie zginęło również tego dnia 26 osób w ataku terrorystycznym na hotel. Ministerstwo
Spraw Zagranicznych odradzało wyjazd do każdego kraju, do którego się wybieraliśmy. Wszystkie kraje, do których
się udawaliśmy to kraje islamskie. Nasza trasa biegła jedyną drogą wzdłuż oceanu, którą podróżują wszyscy turyści,
przez co ryzyko zatrzymania i porwania na wielbłądach na pustynię może być bardzo duże. Uznałem jednak, że
dopóki terroryści dokonują spektakularnych ataków na popularne obiekty, w których przebywają większe ilości osób
(np. muzeum, hotel), i tak długo jak taki charakter ich działania się nie zmieni, ryzyko porwania jest względnie
znacząco mniejsze.
Kolejną trudnością było to, że Piotrek w lipcu 2015 zrobił prawo jazdy kat. A i praktycznie nie miał doświadczenia w
jeździe na Hayabusie, i trzeba było też kupić motocykl dla niego. Najważniejsza część jego treningu przed wyjazdem
to letni wyjazd na zlot posiadaczy Hayabus na Mazury, pierwsza jazda na Hayabusie z prawem jazdy. Okazało się, że
to był bardzo ciężki przejazd, który zakończył się przed 2:00 w nocy, Piotrek walczył z zasypianiem, zimnem, jechał
przez kilkanaście kilometrów robót drogowych drogą gruntową i podłymi krętymi leśnymi drogami w nocy, bez
upadku i kolizji. Po powrocie z Mazur, żeby zasymulować większe trudności jeździliśmy na Hayabusach w terenie nad
Wisłą. Ja dodatkowo przedzierałem się przez piachy, aby dowiedzieć się jak motocykl zachowuje się w trudnych
warunkach, jak ja sobie radzę, i jakich sytuacji unikać w Afryce. Ze względu na to, że Piotrek w przeddzień swojego
wyjazdu miał ostatni egzamin na uczelni oraz na warunki zimowe w Europie zdecydowaliśmy, że ja z Leonidem
zawieziemy wcześniej motocykle na przyczepie do Malagi w Hiszpanii i tam odbierzemy Piotrka z samolotu. Dwa
motocykle zamocowaliśmy na przyczepie firmy Tema specjalnie doposażonej i zmodyfikowanej na potrzeby naszego
wyjazdu, trzeci motocykl miał jechać w busie. Przygotowując się do gorąca dzięki wsparciu firmy Brubeck zabraliśmy
ze sobą bluzy i spodnie termoaktywne, oraz czapki i kominiarki. Ze względu na to, że przejazd przez Europę jest mało
ciekawy uznaliśmy, że nasza wyprawa naprawdę zaczyna się w Maladze w dniu, w którym wsiadamy na motocykle.
Dzień 1, 2016-01-30 Po zimnej nocy w górach zjechaliśmy samochodem rano do Malagi i ten dzień był poświęcony na przygotowanie motocykli, spakowanie bagaży do wyprawy i odebranie Piotrka z samolotu. Zrobiliśmy też przejażdżkę na punkt widokowy za Malagą bardzo atrakcyjnymi widokowo drogami. W międzyczasie okazało się, że dymi się silnik Leonida i było to stresujące, bo nie od razu odkryliśmy, że przyczyną jest źle ustawione smarowanie olejarki, nadmiar oleju pryskał na silnik i na nim się spalał. Piotrek przyleciał w nocy, były dodatkowe nerwy, bo samolot długo krążył nad Malagą i nie wiadomo dlaczego nie chciał wylądować.
Dzień 2, 2016-01-31 Dzień nam się zaczął strasznie. Mieliśmy jechać na umówione spotkanie do Marbelli i tam zostawić samochód na czas całej wyprawy, ale urwał się pasek alternatora i musieliśmy zostawić samochód na campingu. Dzień był bardzo nerwowy, liczyła się każda minuta, aby jak najwcześniej dostać się do Afryki i znaleźć bezpieczne miejsce na nocleg. Gdy już mieliśmy wyjeżdżać Niemcy zastawili nam wyjazd wielkim autobusem campingowym, z którego wylewali odchody do rynsztoka, który się zapchał i potok popłynął pod nasze motocykle i zalali kilka stanowisk namiotowych na campingu. Niemcy tłumaczyli się, że zapłacili i ich nie obchodzi, że jest zapchane, muszą wylać, a my musieliśmy czekać. Potem pojechaliśmy tankować paliwo i po trzech próbach podania prawidłowego PINu sprzedawca oświadczył, że mam zablokowaną kartę, na której mieliśmy większość pieniędzy. Potem Leonid nie mógł odpalić motocykla, więc robiło się coraz ciekawiej. Szukanie internetu, sprawdzanie konta i motocykla, przelewy na inną kartę, przecież trzeba mieć ze sobą jakieś pieniądze i działającą kartę. Okazało się, że karta nie jest zablokowana tylko na stacji mają zepsutą zapewne aparaturę. Potem było szukanie bankomatu i odnalezienie zepsutego, spotkanie Polaka, który wskazując na GPS powiedział, że on takich pierdoletów nie używa, bo jest długo w Hiszpanii i wie lepiej, po czym wysłał nas złą drogą. Skończyło się na tym, że na godzinę przed wypłynięciem promu zjawiliśmy się w Tarifie, a mieliśmy wiele godzin zapasu ! Pokonywanie granicy zabiera czas, potem dojazd z portu do miasta i szukanie hotelu. Krótki spacer po mieście i okazało się, że spać poszliśmy przed 2:00. Podróżowanie jest ciężką pracą, i nieustanną walką z czasem.
Dzień 3, 2016-02-01 Przejazd do Rabatu odbywał się autostradą, przez co można było zaoszczędzić trochę czasu, a czas to najdroższy nasz zasób. Tego dnia był prawdziwy challenge. Musieliśmy zostać w Rabacie, bo przyjechaliśmy za późno w ciągu dnia, a trzeba zrobić wizy mauretańskie. No więc podjęliśmy decyzję o szukaniu hotelu. Rabat, stolica Maroka to urocze tętniące życiem miasto. Chodziliśmy od hotelu do hotelu i wszystkie zajęte, no i trafił się nam hotel cudo natury. Żeby do niego dojechać trzeba było przejechać przez deptak, tłoczne targowisko zamknięte dla ruchu pojazdów, ale właściciel hotelu powiedział, żebyśmy jechali, że ludzie się rozejdą. Z objuczonymi motocyklami wbijaliśmy się przez zatłoczoną uliczkę. W Europie zapewne zabrano by nam prawo jazdy. Spod kół przechodzień odłożył na bok dziecięcy rowerek, jeden ze sprzedawców zwinął swoje stoisko, policjant zamiast wlepić nam mandat rozganiał nam ludzi w trudnym momencie. Już dawno tak się nie spociłem. A na koniec wjeżdżaliśmy do hotelu przez zwykłe drzwi dla gości. Piotrek z Leonidem wciągali bagaże na sznurku przez balkon. Dostaliśmy pokój bez prysznica, ale z umywalką, kibel na wspólnym korytarzu to dziura, w którą trzeba trafić i wiadro, którym trzeba zlać błędne trafienia. Ale za to jest internet w pokoju. To hotel z najgorszym dojazdem na świecie, ale za to ścisłe centrum. W nocy mrówki faraona zrobiły sobie przeze mnie ścieżkę.
Dzień 4, 2016-02-02 Odebraliśmy w ciągu jednego dnia wizy wielokrotnego wjazdu na 3 miesiące do Mauretanii za 90 EUR. Pod ambasadą cwaniacy próbują wyłudzić pieniądze składając rozmaite obietnice dotyczące załatwienia sprawy. W tym momencie jeszcze byliśmy zadowoleni, potem przy drugim wjeździe do Mauretanii okazało się, że te wizy to oficjalne oszustwo. Wiza musi być biometryczna, w ambasadzie takiej nie robili. Oferta pośrednika z Polski wyglądała następująco, gdyby ktoś chciał wizę przed wyjazdem: opłata konsularna wiza tranzytowa 120 EUR + 35 PLN przelew międzynarodowy, pośrednictwo wizowe 184,50 PLN, kurier własny do Berlina: 356,70 PLN. Nie wiem, czy pośrednik oferował wizę biometryczną, ale nie jest możliwe złożyć odciski palca na odległość. Oczywiście załatwiając wizę w Rabacie trzeba doliczyć dodatkowy czas w podróży, ale to fascynujące miasto jest tego warte i nie żal ani sekundy tutaj. Po drodze widzieliśmy demonstrację przed budynkiem administracji publicznej odgrodzoną od budynku kordonem wojska w hełmach i przyłbicach. Przed naszą uliczką hotelową była burda, wojsko wlokło silnego faceta, a towarzyszący tej scenie tłum potęgował wrażenie możliwości wybuchu jakichś niekontrolowanych bijatyk, akurat przez ten tłum przejeżdżaliśmy deptakiem do hotelu.
Dzień 5, 2016-02-03 Obudziliśmy się przed rozpoczęciem dnia targowego, więc wyjazd z hotelu nastąpił pustym deptakiem. Do Agadiru jechaliśmy autostradą dla oszczędności czasu, od czasu do czasu pojawiała się policja z radarami. Tani hotel znaleźliśmy późno w nocy. Hotel to łazienka, higiena i spanie w wygodnych warunkach, ale jest to też strata czasu na jeżdżenie i poszukiwania, i mordęga noszenia bagaży. Lepiej rozłożyć namiot gdzieś przy drodze i z rana szybko wyruszyć w dalszą podróż. Kto jednak nigdy nie spał w Afryce na dziko będzie się bał przed pierwszą taką nocą. Realne zagrożenie jest niewielkie, zależnie od sytuacji, a wszelkie strachy tak naprawdę żyją tylko w nas.
Dzień 6, 2016-02-04 Jechaliśmy szybko autostradami, dla ludzi z miasta przyzwyczajonych do krótkiej perspektywy bezkresne przestrzenie po horyzont dają poczucie wolności. Tego dnia pierwszy raz spotkaliśmy wielbłądy. Zatrzymaliśmy się, aby zrobić zdjęcia, młody wielbłąd zabawnie brykał i biegał w pobliżu rodziców. Spaliśmy pierwszy raz w namiocie na dziko. Żeby stopniowo się przyzwyczajać psychicznie do spania na pustyni rozbiliśmy się obok grupy camperów. Noc minęła dobrze. Rano Leonid pierwszy raz przewrócił się na motocyklu na kamieniach nad brzegiem oceanu.
Dzień 7, 2016-02-05 Po drodze odkręciło się mocowanie tłumika Leonida, korzystaliśmy z pomocy lokalnego warsztatu. Jechaliśmy tak długo jak się dało, do zapadnięcia zmroku, nocleg spędziliśmy na klifie przy posterunku wojskowym, tuż przy drodze.
Dzień 8, 2016-02-06 Droga wiodła przy samym oceanie, więc można było podziwiać widoki ze stromego brzegu. Nocleg na pustyni zrobiliśmy nieopodal domku żołnierza strzegącego wybrzeża. Nie wiedzieliśmy, że to żołnierz dopóki nie przyszedł nas sprawdzić. Nie wolno się kąpać w oceanie, za wyjątkiem wyznaczonych plaż, które są najczęściej we wsiach. Żołnierz kontaktował się z dowództwem i uzyskał pozwolenie na nasz nocleg. To miłe, gdy na odludziu można z kimś serdecznie porozmawiać. Żołnierze pilnują całego wybrzeża marokańskiego żyjąc bardzo często samotnie latami w małych domkach oddalonych jeden od drugiego o kilka kilometrów.
Dzień 9, 2016-02-07 Ten dzień to walka z czasem, bo musieliśmy przejechać granicę i dojechać do stolicy Mauretanii Nawakszutu. Granica po stronie Marokańskiej była cywilizowana, i przejechaliśmy bez problemów. Potem trzeba było przejechać kilkukilometrowym bezdrożem, pasem ziemi niczyjej pomiędzy granicami, ponoć zaminowanym poza utartym szlakiem. Obawialiśmy się kiepskich warunków i dużych kłopotów, jak się okazuje, wybierając dobrze ścieżkę można przejechać bez większego problemu po płytkim piachu, a w większości po nierównych skałach. Za opłatą można mieć przewodnika, który będzie biegł przed pojazdem i dokładnie pokazywał linię, którą najlepiej jechać. Granica w Mauretanii to już jest męka. Zaczęło się, że pogranicznicy robili problem z uznaniem wizy, ale w końcu nas wpuścili. Tutaj pierwszy raz turysta spotyka się z próbą wymuszenia łapówek przez urzędników państwowych. Pomagacze oferują usługi, ale prawda jest taka, że nie są potrzebni, wszystko można samemu załatwić, i nie należy wierzyć innym relacjom, że bez pomagaczy nie wiadomo jak, co i gdzie. Ceny na granicy są zawsze dużo większe niż gdzie indziej, radzimy zawsze zaopatrzyć się w wodę i inne potrzebne produkty przed granicą, oraz znać orientacyjnie kursy walut, bo można zostać nieźle oszukanym w czasie wymiany. Ostatnią rzeczą jest ubezpieczenie OC, wymiana walut odbywa się po złodziejskim kursie, ale od żołnierzy można dowiedzieć się, jaki jest kurs rynkowy naprawdę. Jazda jest przerywana częstymi kontrolami dokumentów, żołnierze spisują dane, warto zaopatrzyć się w małe karteczki w dużej liczbie, nawet 100, zawierające niezbędne dane z paszportu i dowodu rejestracyjnego motocykla, aby za każdym razem wręczać je i szybko ruszać w dalszą drogę. Kontrole zaczęły się już w Maroku. Niestety po drodze zaczęła psuć się pogoda. Na horyzoncie pojawiła się ściana chmury i rozpoczęła się burza pyłowa lub piaskowa, nie wiemy jak to odróżnić. Był silny wiatr, przez drogę przesypywał się piach, a przy wyprzedzaniu ściana piachu unosiła się za pojazdem, nie było widać po prostu nic. Kontrole były przykre, bo gdy trzeba było otworzyć kask i usta piach wlatywał do oczu i zgrzytał w zębach. Burza piaskowa nie wpłynęła na częstość kontroli, żołnierze zawinięci w turbany skutecznie wyłaniali się tuż przed nami. W takich warunkach jechaliśmy ponad 100 km, nie można było jechać szybko ze względu na złą widoczność, tankowanie też było skomplikowane, jeśli nie chce się nasypać do baku piasku. Do Nawakszutu dojechaliśmy ekstremalnie zmęczeni po zmroku, mieliśmy umówione spotkanie z Mauretańczykiem, który okazał się być godny zaufania. Zanim się jednak z nim spotkaliśmy Piotrek miał kolizję, cofając na parkingu rozbił bagażnikiem kierunkowskaz w mauretańskim samochodzie terenowym, który akurat zablokował mu wyjazd. Zmęczenie po prostu zrobiło swoje. W Polsce pewnie byłoby wzywanie policji, spisywanie oświadczeń, a tutaj kierowca, gdy go zacząłem przepraszać spojrzał na nas, zobaczył, że wyglądamy jak ostatnie nieszczęście, wsiadł i odjechał. Nasz znajomy przyjął nas u siebie w domu. W mieszkaniu było mnóstwo komarów, więc nieźle nas pogryzły, bo wtedy nie spaliśmy jeszcze w moskitierach. Gdy wprowadzaliśmy motocykle na podwórko, reflektor zaświecił do dużego namiotu, podniosły się głowy śpiącej tam rodziny, żeby zobaczyć, co się dzieje. Ludzie są bardzo ubodzy, nie mają niemal nic, i w środku miasta potrafią mieszkać w tak trudnych warunkach.
Dzień 10, 2016-02-08 Mauretania jest bardzo ryzykownym krajem na naszej trasie, dlatego każdy, i my również, stara się przejechać ją jak najszybciej. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się dzisiaj przejechać drugą granicę, ale potem okazało się, że mieliśmy zbyt mało czasu. Ze zmęczenia poprzedniego dnia zbyt późno wstaliśmy, trzeba było też zrobić wymianę walut, najlepiej w bankomacie. Szukanie bankomatu umożliwiającego przeprowadzenie transakcji nie jest proste i wymaga czasu. W miarę jak posuwaliśmy się coraz dalej na południe do granicy z Senegalem, droga robiła się coraz gorsza, pojawił się mocno popękany asfalt. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się do kontroli i podszedł do nas pośrednik ubezpieczeniowy, który próbował nam sprzedać polisy ubezpieczeniowe po złodziejskiej cenie wmawiając nam, że na granicy w Diamie nie da się kupić. Nie skorzystaliśmy z jego usług, ale spowodowało to różnicę zdań w naszym zespole, którym przejściem granicznym powinniśmy przekraczać granicę. W końcu zrobiło się późno, rozbiliśmy namiot tak jak się zatrzymaliśmy i poszliśmy spać. Wkrótce granicę przekraczała ekipa Czechów, która wracała z rajdu samochodowego, oni powiedzieli nam o procedurach i wymogach na granicy, co było oderwane od rzeczywistości, w każdym bądź razie nastawiło nas nieciekawie w stosunku do tego, co czeka nas następnego dnia.
Dzień 11, 2016-02-09 Pobudka wcześnie rano, trzeba przejechać granicę. Jedziemy drogą, przez którą Google nie potrafi poprowadzić trasy, przez rezerwat, do przejścia granicznego Diama. W rezerwacie trzeba zapłacić za przejazd. Nieuczciwy urzędnik wydaje numerowany bilet wpisując na nim opłatę dla 3-ech osób. Trzeba zawsze wziąć trzy bilety. Robimy postój przy posterunku wojskowym, aby zjeść. Żołnierze zapraszają nas do ich domku, abyśmy mogli zagotować wodę na ich butli. Częstują nas orzechami i przepyszną herbatą. Tych kilka chwil w przyjacielskiej atmosferze gościnności u nieznajomych jest właśnie tym, co w dalekiej podróży jest najpiękniejsze. Po odpoczynku pojechaliśmy do granicy, a tam nie było łatwo, trzeba zapłacić podatek miejscowy, bilet za most, oprócz standardowych formalności granicznych i celnych, a łapówkarze po obu stronach granicy Mauretańsko-Senegalskiej domagają się pieniędzy „za pieczątkę”. Łącznie duże pieniądze, bo od każdego motocykla. Nie zapłaciliśmy, bo żądamy faktur, których wiemy, że nie mogą dać. Czasem rozmowy są napięte i nieprzyjemne, więc granica to miejsce najgorsze w całej podróży. Metoda gwarantuje ucieczkę przed łapówką, ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że wymagana jest odporność psychiczna, bo nigdy nie wiadomo, co „dzicy” ludzie potrafią zrobić w odwecie. Po stronie Senegalskiej doszło do scysji, bo policjant powiedział, że jak nie zapłacę „za pieczątkę” to nie będzie pieczątki. Nie wiadomo było czy z powodu tej pieczątki na dokumencie celnym nie będzie potem przy wyjeździe dodatkowych problemów, więc powiedziałem, że jak nie będzie pieczątki to porozmawiam z jego przełożonym. Zabrał mnie do szefa policji, któremu powiedziałem, że będę dzwonił w tej sprawie, aby się dowiedzieć jak jest, z nadzieją, że się przestraszy, że informacja o łapówkarstwie wyjdzie poza posterunek, i być może tak się stało, bo on powiedział, że pieczątka nie jest mi potrzebna ! Szef był przyjazny i rozstaliśmy się w dobrej atmosferze. Wniosek jest jeden, że system wytworzył nawet specjalne procedury pod potrzeby łapówek. Senegal powitał nas nieprawdopodobnym zagęszczeniem ruchu drogowego. Drogami wloką się kolumny zdezelowanych ciężarówek. W miastach i wsiach mnóstwo wysokich progów spowalniających, na które można się niebezpiecznie nadziać. Na zwierzęta trzeba strasznie uważać, bo wchodzą na drogę czasem niespodziewanie, wielbłądy, kozy, krowy, świnie. W pierwszym mieście Saint Louis doszło do wypadku. Najpierw mijając mnie, kierowcy taksówek i innych samochodów krzyczeli niezrozumiale po francusku i trabiąc machali rękami, bo jechałem pierwszy. Zatrzymałem się, dojechał Piotrek, Leonida nie było. Wróciliśmy. Z daleka było widać autobus na środku i tłum wokół niego. Nie da się opisać, co czułem, bo wyobrażałem sobie najgorsze nie mając pojęcia co się stało. Leonid został wyrzucony ze swojego pasa przez włączający się do ruchu bus i wbił się ślizgiem pod autobus nadjeżdżający z przeciwnego kierunku. Zbiegowisko, blokada zatłoczonej drogi, nikt nie mówił po angielsku, nie wiedzieliśmy jeszcze czy motocykl nadaje się do dalszej jazdy, natarczywe myśli sugerowały koniec wyprawy. Leonid po wyczołganiu spod autobusu okazał się cały i zdrowy. Nie dało się z nikim w tłumie porozmawiać, bo nikt nie znał angielskiego. Po pewnym czasie znikąd wyłonił się młody senegalski student mówiący dobrze po angielsku. Pomógł nam negocjować. Powiedział, że nie warto wzywać policji, bo uzna nas za winnych. Sprawca wypadku twierdził, że Leonid nie spowodował wypadku, ale również, że sam jest niewinny. Kierowca autobusu miał wgnieciony zderzak, mimo, że był pogięty już przed zdarzeniem, i domagał się policji. Nie mieliśmy ubezpieczenia, było nerwowo, było ryzyko. Po rozważeniu wszystkich opcji, za i przeciw, Leonid podjął decyzję, że próbujemy negocjować i rozjechać się bez wzywania policji. Mijał czas, ale w końcu udało się załatwić sprawę bez konfliktu i policji. Chłopcy z tłumu pomagali nam skleić motocykl srebrną taśmą klejącą, aby dało się jechać dalej. Wszystko w motocyklu działało, połamana była tylko owiewka, choć jedna strona została mniej uszkodzona dzięki crashpadowi Womet-tech. Zrobiło się późno, ostatnie 100 km po Dakarze pokonaliśmy w nocy. Nie radzimy nikomu jeździć po Dakarze w nocy. Popchnęła nas do tego chyba desperacja. W świetle reflektora pojawiła się na drodze przed nami stojąca krowa. Kiedy indziej naszym pasem oddzielonym od pasa w przeciwnym kierunku pod prąd jechał samochód osobowy i motocyklista, lub przejeżdżał przez drogę wóz ciągnięty przez osła, to wszystko w nocy ! Często pojazdy nawet w nocy nie mają żadnego oświetlenia. Kierowcy jeżdżą tutaj na światłach długich, przez co nie widać zupełnie drogi przed sobą, jazda nocą jest ogromnym ryzykiem. Są ogromne korki. Zmęczenie i brudna szyba od kasku to recepta na kłopoty. Żeby pech był całkowity Leonidowi wypadły za stacją benzynową dokumenty 10 km wcześniej, więc musieliśmy wrócić wszyscy nie chcąc dla bezpieczeństwa się rozdzielać. W tych fatalnych warunkach nadłożyliśmy min. 20 km. Wracając, po znalezieniu cudownym dokumentów leżących na ziemi przy drodze, chcąc ominąć posterunek kontrolny i zawrócić przed nim przejechaliśmy przez „pas zieleni„ , zdążyłem tylko ostrzec Piotrka przez komunikator, że głęboki piach, i leżałem na glebie. Z dużym opóźnieniem Dojechaliśmy do rodziny przedsiębiorców z Rosji, którzy zaoferowali nam nocleg. Byliśmy tak zmęczeni, że czuliśmy się jak w raju mogąc wziąć prysznic. Mieszkanie było w wysokim standardzie, ale bardzo zakomarzone, spaliśmy pod moskitierami.
Dzień 12, 2016-02-10 Kolejny dzień to odpoczynek i krótka wizyta w mieście. Leonid pojechał nad morze obejrzeć rosyjską fabrykę przetwórstwa rybnego. Piotrek miał kolejny dzień gorączkę i bardzo źle się czuł, baliśmy się, że to malaria. To cud, że poprzedniego dnia dał radę jechać, bo już wtedy źle się czuł. Zrobiliśmy test krwi, który wskazał inny powód gorączki. Radzimy każdemu zaopatrzyć się w aptece afrykańskiej w testy do badania krwi pod kątem malarii.
Dzień 13, 2016-02-11 To był bardzo trudny dzień, Piotrek ledwie był w stanie jechać, wciąż źle się czuł. Wyjeżdżaliśmy z Dakaru starając się przejechać przez dziki ruch i zakorkowane ulice. Kierowaliśmy się jedyną możliwą drogą do granicy na Kaolack, droga była dobra, ale przed Kaolack rozpoczęły się roboty drogowe na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, droga zamieniła się w koszmar. Po drodze zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Przejeżdżająca ciężarówka nagle stanęła, gdy przeleciał tuman kurzu, otworzyło się okno i czarny kierowca zawołał nas i zapytał czy to nasz, pokazując nasz kufer ! Leonid zgubił kufer i nikt nie zauważył ! Mogli się nie zatrzymać, a jednak jest to dowód, że na świecie są uczciwi ludzie. Spaliśmy na dziko daleko od miasta, tam, dokąd udało nam się dojechać do zmroku, zasypiając słuchaliśmy dobiegających z oddali muzułmańskich modłów.
Dzień 14, 2016-02-12 Przejazd przez Kaolack to najgorszy odcinek drogi w całej wyprawie, tarka, kamienie, kilkadziesiąt kilometrów makabry, w chmurach kurzu za jadącymi samochodami. Wielokrotnie udaje nam się wjechać na nieotwarte jeszcze odcinki drogi o wyrównanej powierzchni przygotowanej do asfaltowania. Granica Senegalsko Gambijska jest standardowo nieprzyjemna. Nieuczciwi urzędnicy celni i policjanci domagają się łapówek „za pieczątkę”. Nie zapłaciliśmy, ale trudno rozmawiać, gdy o ścianę jest oparty karabin, a obok leży na betonie więzień przykuty do kraty. Gambijski celnik każe wrócić do Senegalu i kupić ubezpieczenie, którego wcześniej nie kupiliśmy. Odchodzimy nie dając mu łapówki. Ledwie przejechaliśmy granicę i znaleźliśmy się w Gambii przeżyliśmy szok, pierwszy posterunek wojska każe nam rozpakowywać bagaże, być może dostali telefon z granicy, że nie chcieliśmy zapłacić haraczu. Nawiązujemy przyjazny kontakt z początkowo wrednym żołnierzem obwieszonym granatami i celującym do nas z karabinu, a na pytanie „Co macie dla mnie?” oferujemy mu swą przyjaźń i zapisujemy mu nasze adresy mailowe, żegnamy się miło i jedziemy dalej. Niestety posterunki i kontrole są niemal co 10 km. Na jednym z kolejnych posterunków wykupiłem się od agresywnego żołnierza podarowaniem mu węgla na biegunkę, był strasznie szczęśliwy jak powiedziałem do czego to służy i jak stosować. W porcie do Bandżulu trzeba przeprawić się promem. Do kasy dziki tłum i inna cena dla obcokrajowców. Na promie dzięki uprzejmości pasażera zadzwoniliśmy do mieszkańca stolicy, z którym byliśmy w kontakcie internetowym przed wyjazdem, który obiecał nam nocleg. Gdy zjeżdżaliśmy z promu zrobiło się ciemno, ale wiedzieliśmy, że do umówionego miejsca spotkania nie było daleko. Po spotkaniu naszego przyjaciela pojechaliśmy na koniec miasta po ciemku w strasznym upale i w okropnych korkach. Gambijskie mieszkanie ma na zewnątrz wychodek, w którym można bez światła polewać się wodą z wiadra, jeśli ktoś marzy o kąpieli. Przydał się nasz turystyczny prysznic i latarki na głowie. Spaliśmy w moskitierach, było pełno komarów. Dodatkową atrakcją były biegające wokół duże i tłuste jaszczurki wielkości męskiej dłoni nie licząc ogona.
Dzień 15, 2016-02-13 Tego dnia zrobiliśmy odpoczynek. Z Bandżulu pojechaliśmy nad morze, do wioski rybackiej. Spacerowaliśmy oglądając liczne pirogi, przygotowania i wypłynięcia rybaków na łowiska i powroty z rybami. Leżeliśmy na plaży pod palmami kokosowymi, kąpaliśmy się w oceanie. Piotrek z dziećmi strącał owoce baobabu, którego spróbowaliśmy pierwszy raz w życiu, rozmawialiśmy z dziewczynami, które na życie zarabiały sprzedając orzeszki, czas mijał leniwie i przyjemnie. Wieczorem u naszego przyjaciela popijaliśmy herbatę przygotowywaną po gambijsku, rozmawialiśmy o życiu tutaj.
Dzień 16, 2016-02-14 Kontrole drogowe są nieprzyjemne i częste, żołnierze z karabinami i obwieszeni granatami pokazywali, kto rządzi w Gambii, i jest to oczywiście dla naszego bezpieczeństwa, a więc powinniśmy być wdzięczni. Po drodze spotkaliśmy dziewczynę, która chciała poślubić Piotrka, gdy dowiedziała się, że jest zajęty, zechciała poślubić mnie. Kąpaliśmy się w rzece, upewniając się u miejscowych, że w rzece nie ma krokodyli. Przyglądały się nam siedzące w pobliżu sępy. Dalej w czasie jazdy drogę przebiegło nam stado żółtych małp. Dojechaliśmy do Kudang i podczas postoju poznaliśmy niezwykłego starego człowieka, który od wielu lat produkuje sadzonki drzew i krzewów, i sadzi je, i zachęca do tego innych. Mówi, że krajobraz jest zdewastowany ponieważ wszystkie duże drzewa są ścięte na skutek rabunkowej gospodarki i braku poszanowania przyrody. Oglądaliśmy jego ogród, byliśmy pełni podziwu. Ogrodnik zaoferował nam nocleg na swoim podwórzu. Wieczór spędziliśmy na rozmowach i wspólnym jedzeniu przygotowanym przez jedną z żon gospodarza.
Dzień 17, 2016-02-15 Po pysznym wegetariańskim śniadaniu gambijskim pojechaliśmy dalej. Tego dnia zjechaliśmy z asfaltu i jadąc kilkanaście kilometrów piaszczystą drogą gruntową nad rzekę Gambia dotarliśmy do rezerwatu małp. Po drodze zrobiliśmy zdjęcia motocykli w prymitywnych wioskach, aż dziw, że udało nam się przybyć do takich miejsc. Dzieci wracające ze szkoły otoczyły nas tłumnie, Leonid rozdawał cukierki. Leonid na piachu miał kolejny upadek, droga była ciężka i źle znakowana, dojechaliśmy głównie dzięki wskazówkom od spotkanych tubylców. W rezerwacie mieści się ośrodek rehabilitacji szympansów, który za podróż łodzią zaoferował nam cenę zaporową. Spotkaliśmy obok ścieżki dzikie pawiany, nad rzeką dużo małych małp. Powrót do asfaltu odbył się tą samą drogą. W Afryce jest pora sucha, co oznacza, że jest łatwo o pożar, mijaliśmy duże obszary wypalonej ziemi na wielu kilometrach. W końcu natrafiliśmy na pożar, gęsty dym słał się przez drogę, nie wiedzieliśmy czy jechać, bo nie wiadomo, co czekało w oddali. Z dymu wyjeżdżał pojazd, zapytaliśmy jak wyglądała sytuacja dalej za ścianą dymu, i gdy lekko poprawiła się widoczność udało nam się przejechać. Pożary dewastują środowisko w sposób przerażający, być może są one efektem wypalania traw, bo takie wypalanie można po drodze zauważyć nie raz. W czasie dalszej drogi duże stado pawianów próbowało przejść przez drogę, ale nasza obecność podzieliła je na dwie części. Zatrzymaliśmy się, aby je obserwować, te pawiany, które zostały głośno krzyczały za oddalającym się stadem. Dojechaliśmy do miejscowości znanej kiedyś, jako George Town, miasta niewolników, obecnie, jako Janjanbureh. Nocowaliśmy w tanim hotelu nad rzeką Gambią, umówiliśmy się na wycieczkę łodzią planowaną na następny dzień w poszukiwaniu hipopotamów. Wieczór spędziliśmy oglądając tańce gambijskich tancerek, na rozmowach i świętowaniu przy ognisku osiągnięcia celu wyprawy.
Dzień 18, 2016-02-16 Z rana z dużym opóźnieniem pojawiła się łódź z ekipą, w drodze wzdłuż brzegu oglądaliśmy piękne ptaki i małpy. Rzeka jest wielka, staraliśmy się namierzyć hipopotama jak łódź podwodną. W końcu wystawił nos nad wodę, ale na zbyt krótko, aby zrobić zdjęcie. Nos pojawiał się jeszcze wiele razy, a my krążyliśmy za nim. Po godzinie błądzenia po rzece zepsuł się nam silnik i trzeba było dokonać naprawy przy brzegu. Jakie zaskoczenie, hipopotam pojawił się blisko, wystawił głowę, i długo się nam przyglądał. Wracaliśmy w dobrych nastrojach. Wieczorem pojechaliśmy do rezerwatu Kunkilling. Zostawiliśmy motocykle w buszu, poszliśmy szklakiem wśród bujnej roślinności, nad nami po ogromnych starych palmach skakały małpy, niezwykłe miejsce, szkoda, że nie można zostać tu dłużej.
Dzień 19, 2016-02-17 Wstaliśmy wcześnie, jak co dzień, przeprawiliśmy się przez rzekę promem. Chcieliśmy wyjechać z Gambii innym przejściem granicznym, ale niestety wszędzie jest ten sam system pobierania łapówek „za pieczątkę”. Znowu nie zapłaciliśmy zaoszczędzając dużo pieniędzy. Nie da się ominąć całości odcinka robót drogowych, wokół Kaolack, i nie ma innej drogi. Nauczeni doświadczeniem, w odróżnieniu od kierowców samochodów, dużo kilometrów pokonywaliśmy zamkniętymi odcinkami wyrównanymi pod asfalt. Kilka razy nawet pracownicy machali do nas agresywnie rękami, aby natychmiast wynosić się z drogi. Zatrzymaliśmy się kilkanaście minut przed zachodem słońca, aby mieć czas na rozbicie namiotu przy drodze. Noc spędziliśmy pod baobabem. Noc była bezchmurna, a księżyc w pełni. Jego blask w niewiarygodny sposób oświetlał okolicę, a baobab rzucał cień niemal jak za dnia.
Dzień 20, 2016-02-18 Tego dnia pędziliśmy szybko przez Senegal, bo powrót do Europy musiał się odbyć w konkretnym dniu. W Saint Louis zatrzymano nas do policyjnej kontroli drogowej i policja sprawdziła nasze ubezpieczenie. Policjanci byli w skórzanych ubraniach i przypominali złowrogo jakieś służby specjalne. Przypomniał nam się celnik, który kazał kupić ubezpieczenie. W tym mieście było też budzące grozę wydarzenie, ponieważ przejeżdżając przez targ postanowiłem zatrzymać się i kupić banany. Był straszny ruch na drodze i ścisk na poboczu, zaparkowaliśmy motocykle na chodniku. Gdy wracałem, zobaczyłem z daleka jak Piotrek panicznie macha do mnie rękami, a obok kłębiący się tłum, wyglądało na regularne rozruchy. Nie widać było Leonida, więc zdrętwiałem, myśląc, że go biją leżącego na ziemi. Pędem pobiegłem do motocykla. Odpalając motocykl jakiś gość oparł się o mój bagażnik w trakcie, gdy tłum go bił, myślałem, że runiemy wszyscy na asfalt, ale on uciekając przed ciosami, wymknął się od motocykla i zluzowało się trochę miejsca, więc mogłem ruszyć. Bijatyka w takim tłumie wywołuje reakcje masowe, można się spodziewać nawet napaści na siebie bez żadnej przyczyny, więc lepiej się szybko oddalić, bo cel wyprawy jest najważniejszy. Leonid się znalazł, spocony z nerwów i upału odpoczywałem w czasie jazdy. Po drodze spotykaliśmy małpy. Nocleg zrobiliśmy niedaleko przed granicą w namiocie, chowając się za krzakami przed przejeżdżającymi w pobliżu drogą pojazdami.
Dzień 21, 2016-02-19 Granicę Senegalu opuściliśmy łatwo, nie płaciliśmy łapówek, ale na granicy Mauretańskiej dramat. Nasza wiza została unieważniona, ponieważ nie była biometryczna, urzędnicy, którzy poprzednio domagali się łapówek, teraz domagali się kupienia nowej wizy 120 Euro. Przez granicę przejeżdżali Francuzi mówiący po angielsku, poprosiliśmy o pomoc w negocjacjach, turyści twierdzili, że już się z tym spotkali, że wizy kupowane w ambasadzie w Rabacie zostały unieważnione, opowiedzieli przypadek pewnej turystki. To uprawdopodobniło ocenę, że unieważnienie wizy nie było wyłącznie zemstą za niewręczenie łapówek poprzednim razem, więc zdecydowaliśmy się na zrobienie nowych wiz i opuściliśmy to podłe miejsce. Mimo straty czasu udało nam się dojechać do Nawakszutu, nasz znajomy jednak przebywał poza miastem, więc wyjechaliśmy ze stolicy w nocy i aby nie ryzykować wypadku po ciemku rozbiliśmy namiot przy posterunku policji niedaleko za miastem. Policjanci początkowo nie chcieli się zgodzić na naszą obecność pod swoim budynkiem, ale byli tam ludzie, którzy przemówili im do rozsądku. Namiot w Afryce jest cudownym rozwiązaniem, człowiek wskakuje do śpiwora i czuje się jak w świecie, do którego jest przyzwyczajony nawet, gdy obok chodzą policjanci lub afrykańskie lumpy przydrożne.
Dzień 22, 2016-02-20 Tego dnia jechaliśmy szybko przez Mauretanię, nie było burz pyłowych, po drodze mijaliśmy ogromne wydmy, weszliśmy na szczyt rozejrzeć się po pustyni, można by zjechać na nartach. Pas ziemi niczyjej na granicy minęliśmy szybciej, bo znaliśmy już drogę, na granicy nerwówka, aby zdążyć przed zamknięciem. Po stronie marokańskiej nieprawdopodobna biurokracja i bieganina od okienka do okienka, opuściliśmy granicę poganiani przez urzędników, nikt nie chciał łapówek. Za granicą poczuliśmy się jak w cywilizacji, jechaliśmy do zachodu słońca, wokół krajobraz pustynny z tworami z kamienia jak z Gwiezdnych Wojen, w końcu gdzieś tam ten film kręcono. Przenocowaliśmy osłonięci od silnego wiatru wieżą, ujęciem wody, którego pilnował pustelnik. Wieczór spędziliśmy na wspólnym posiłku, podzieliliśmy się jedzeniem, ten człowiek praktycznie nie ma nic, to co zarabia za ochronę, wystarcza ledwie na skromne jedzenie. Jego oświetlenie pochodziło z lampy, którą zrobił ze sznurka i oleju do smażenia w puszcze po konserwie. Dowiedzieliśmy się, że należy do antymarokańskiej opozycji i słuchał opozycyjnego radia nadawanego gdzieś z głębi Sahary Zachodniej zasilanego bateryjką słoneczną.
Dzień 23, 2016-02-21 Rano wymieniliśmy filtry powietrza paskudnie zapchane pustynnym pyłem, warto było zabrać więcej filtrów i częściej je zmieniać. W ciągu dnia jechaliśmy wzdłuż pięknego marokańskiego wybrzeża klifowego, zatrzymując się na kąpiel i posiłek na wysokim brzegu. Niezwykłe widoki towarzyszyły nam przez całą jazdę nad oceanem. Nocleg wypadł jak zwykle na pustyni przy drodze.
Dzień 24, 2016-02-22 Ten dzień upłynął na szybkiej jeździe, zasypianiu i ... konsekwencjach trudu podróży. Wjechaliśmy do wielkiej dziury w asfalcie przy sporej prędkości, akurat była na cały pas ruchu, a z przeciwka nadjeżdżał samochód, nie było jak ominąć. Jedna taka dziura w czasie całej wyprawy. Nigdy w takiej sytuacji nie próbujcie ominąć dziury ponieważ przechylenie motocykla powoduje, że uderzenie o krawędź wyrwy będzie jedną krawędzią felgi zwiększając prawdopodobieństwo uszkodzenia koła. Gdyby siła uderzenia rozłożyła się na dwie krawędzie być może nie uszkodzilibyśmy kół we wszystkich motocyklach. Leonid wjechał do dziury w największym pochyleniu więc tak uszkodził obręcz, że opona nie trzymała powietrza, trzeba było zdjąć koło i założyć dętkę. Jak dobrze, że byliśmy na szkoleniu, wszystkie czynności mieliśmy przećwiczone. Naprawa na środku pustyni w słońcu, nerwów nie brakowało. Zdarzyło się, że zatrzymał się Marokańczyk, aby zapytać czy nie potrzebujemy pomocy. Dobrzy ludzie są wszędzie. Po ruszeniu w dalszą drogę odetchnęliśmy z ulgą. Nocleg wypadł na pustyni w pobliżu placówki wojskowej, żołnierze telefonicznie uzyskali pozwolenie na nasz pobyt. Wieczorem przynieśli nam jedzenie. Taka serdeczność w ciężkiej podróży ma ogromną wartość.
Dzień 25, 2016-02-23 Ten dzień to dobra droga, majestatyczne wybrzeże marokańskie i przejechany całkiem spory dystans. Z powodu tego, że nie mogliśmy zdecydować się na nocleg przed ostatnim tego dnia miastem, dużo czasu w mieście spędziliśmy w przyjaznym miejscu z internetem. W tym mieście zajrzeliśmy do restaturacji, w pewnym momencie chcieliśmy zmienić stolik, i przy przenoszeniu rzeczy zginęła nam karta pamięci ze zdjęciami, po chwili zacząłem jej szukać, a przechodzący kelner widząc to zapytał, czy nie zgubiłem karty, prawie zemdlalem z wrażenia, ponieważ na karcie było mnóstwo zdjęć z wyprawy. Kelner zabrał nas do kuchni, jeden z pracowników oddał nam kartę. To jest kolejny dowód na to, że dobrzy ludzie są na świecie. Wyjechaliśmy z miasta w nocy i szukaliśmy miejsca na namiot w świetle reflektorów.
Dzień 26, 2016-02-24 Po drodze zatrzymaliśmy się nad przepastnym urwiskiem opadającym do wody, ale mówiąc prawdę, takich nieprawdopodobnych miejsc jest po drodze dużo, nie ma czasu, aby się wszędzie zatrzymać. Tego dnia oddaliliśmy się od oceanu. Noc spędziliśmy w dolinie między górami.
Dzień 27, 2016-02-25 Po drodze obejrzeliśmy trochę zabytków w miasteczkach, do których zajechaliśmy. Spotkaliśmy słynne z chodzenia po drzewach marokańskie kozy. Wyjaśniło się dlaczego te kozy wspinają się na czubki drzew, otóż dlatego, że w porze suchej nic zielonego nie rośnie na ziemi, kozy muszą jeść liście z drzew, aby przeżyć. Nocleg był emocjonujący, ponieważ znaleźliśmy miejsce ustronne a potem okazało się, że niedaleko przejeżdżały lokalną dróżką samochody i motocykliści, nawet jeden z samochodów zatrzymał się, kierowca nas pozdrowił i powiedział, że możemy tu nocować, jak chcemy. Od tego momentu, żartowaliśmy, że terroryści się dowiedzą i nie doczekamy do rana.
Dzień 28, 2016-02-26 Tego dnia były bezkresne równiny, przejazd przez niewielkie góry po serpentynach, zabytkowe miasto i decyzja, że ze względu na to, że mamy trochę czasu zaoszczędzonego możemy zamiast wracać tą samą drogą pojechać przez góry. Potem się okazało, że czeka nas wielkie wyzwanie. Zaczynając w dolinie Dades słynącej z serpentyn odwiedzanych licznie przez motocyklistów planowaliśmy wjechać na szczyt wiedząc, że droga jest dobra, bo ostatnio naprawiona, ale na wysokości 2050 m n. p. m. spotkaliśmy górala, który przestraszył nas ostrzeżeniem, że tam, dokąd się udajemy droga zawalona jest śniegiem i nie przejedziemy. Byliśmy w trudnej sytuacji, bo robiło się późno, zimno, a tego dnia zaplanowaliśmy przejechać przez przełęcz, aby nocować na niższej wysokości. Biorąc pod uwagę ryzyka i zaproszenie górala do noclegu u niego w domu zdecydowaliśmy się kontynuować podróż dopiero następnego dnia rano. Zabraliśmy górala na motocykl i pojechaliśmy do jego wsi odległej o kilka kilometrów. Wprowadziliśmy motocykle na podwórze, uderzyła nas prostota obejścia oraz niezwykła czystość. Podobnie było w pokoju, prawie nie było sprzętów i niezwykły porządek. Gospodarze są tak ubodzy, nie mają nawet toalety w obejściu, i chodzą na pole za potrzebą, a mimo to przygotowali nam kolację z kaszy kuskus. W czasie tego wieczoru dużo się dowiedzieliśmy o życiu w Maroku, polityce króla, życiu i doświadczeniach gospodarza.
Dzień 29, 2016-02-27 Żegnając gospodarzy zostawiliśmy im składaną łopatę i trochę pieniędzy. Dzisiejszy dzień rozpoczął się bardzo źle, huraganowym wiatrem, zimnem i opadem drobnego śniegu. Jestem trochę obeznany z górami, więc to wszystko wróżyło załamanie pogody. Siła wiatru była tak duża, że zdecydowaliśmy się wycofać do doliny, aby nie ryzykować, że wiatr nas przewróci na drodze. Zjazd krętymi drogami był trochę szybszy niż wjazd. Postanowiliśmy przejechać góry główną drogą przez Midelt zakładając, że warunki na takiej drodze powinny być dobre. Niestety zmiana pogody była całkowita i w całych górach, masy powietrza z północnego zachodu przyniosły duże opady. Początkowo było ładnie i słonecznie, ale gdy wjechaliśmy ponownie w góry, zrobiło się zimno i zaczął padać śnieg. Wiatr był tak silny, że przewrócił mnie stojącego na poboczu razem z motocyklem. Zmarznięci dojechaliśmy do miejscowości Midelt, było późno, pochmurno, śnieg padał poziomo od silnego wiatru. Znaleźliśmy hotel z ogrzewaniem w pokoju, aby się wysuszyć i odpocząć przed następnym dniem. Miejscowi powiedzieli nam, że dalsza droga była zamknięta z powodów opadu śniegu. Cały wieczór obserwowaliśmy opady śniegu i pogarszającą się sytuację.
Dzień 30, 2016-02-28 Ranek okazał się pogodny, śnieg przestał padać, ale pojawił się mróz, droga była pokryta lodem. Czekaliśmy do 11: 00, aż słońce stopi lód na asfalcie, aby dało się przejechać. Gdy pakowaliśmy bagaże na drodze przy nas przewrócił się na lodzie motocyklista z pasażerem. Sądząc po temperaturze powietrza wystarczyło zjechać kilkaset metrów w pionie, aby na drodze nie było już śniegu. I tak w rzeczywistości się stało. Wkrótce jechaliśmy w słońcu suchą szosą mając przed sobą kilkaset kilometrów objazdu wokół gór a w oddali zostawialiśmy góry pokryte błyszczącym w słońcu śniegiem. Dzień był pogodny, ale huraganowy wiatr z gór przez cały dzień przerzucał nas z jednej strony pasa na drugą, trzeba było uważać, żeby nie wypaś z drogi lub nie przejechać na pas ruchu w przeciwnym kierunku i się nie zabić w zderzeniu. W drugiej połowie dnia pojawiły się deszcze. Czasu do odlotu Piotrka było już mało. Jechaliśmy do zachodu, po czym na stacji benzynowej przy autostradzie zapytaliśmy obsługę, czy możemy przenocować w namiocie. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć, powiedzieli „nie”. Byliśmy zmęczeni, rozbiliśmy namiot i nie niepokojeni przez nikogo przespaliśmy do rana na parkingu tej stacji.
Dzień 31, 2016-02-29 Gdy dojechaliśmy do wybrzeża pogoda się poprawiła, ustał wiatr i deszcze. Cały dzień to szybka jazda, aby zdążyć do portu. Spotkani na promie hiszpańscy motocykliści podpowiedzieli nam gdzie można znaleźć pole blisko portu nadające się do noclegu bez ryzyka wizyty policji. Późno w nocy zjechaliśmy z promu. Parę kilometrów dalej rozbiliśmy namiot w świetle reflektorów i od razu poszliśmy spać.
Dzień 32, 2016-03-01 Musieliśmy bardzo się spieszyć do Malagi, aby dowieźć Piotrka na lotnisko, zdążyliśmy na godzinę przed odlotem samolotu. Następny dzień poświęciliśmy na poszukiwania możliwości naprawy samochodu, zerwanego paska klinowego. W podróż powrotną wyruszyliśmy 1 marca, do Warszawy dojechaliśmy 6 marca ok. 17:00.
Podsumowanie: O wspomnieniach z wyprawy decydują proste czynniki, planowanie, wykonanie planu, zmęczenie, głód. Bez planu można ominąć miejsca warte odwiedzenia, zmarnować czas na poszukiwania informacji w trakcie wyjazdu lub nie być przygotowanym w sytuacjach awaryjnych. Zbyt napięty plan jest błędem, ponieważ będzie oznaczał zmęczenie, stres i brak satysfakcji ze spędzonego czasu. Zbyt pieczołowite planowanie też jest błędem, bo życie pisze nierzadko własne scenariusze. Po
Do 30 listopada, a więc przez dwa ostatnie tygodnie tego jesiennego miesiąca, trwa akcja Suzuki Black Weeks.
Dowiedz się więcejCykl szkoleń dla motocyklistów na maszynach marki z Hamamatsu zaczęliśmy w drugiej połowie maja.
Dowiedz się więcejOd dwóch dni wszystko już stało się jasne - za kilka miesięcy na drogach zadebiutuje najnowsze Suzuki e VITARA.
Dowiedz się więcejWśród tegorocznych nowości z logo Suzuki na owiewkach, które debiutują podczas targów motocyklowych EICMA 2024 w Mediolanie, są m.in. modele dual sport Suzuki DR-Z4S i supermoto DR-Z4SM.
Dowiedz się więcej